Miłość mimo, że jest krótka nigdy nie umiera...
Dwudziestoletnia dziewczyna spacerowała zatłoczonymi alejkami Buenos Aires. Niby zwyczajny dzień, monotonny jak zwykle, rutyna. Jednak zmienił jej życie o trzystasześćdziesiąt stopni. Idąc poczuła jak zderza się z jakimś mężczyzną. Już była przygotowana, na bliskie spotkanie z chodnikiem, ale silne ramiona złapały ją w powietrzu. Oszołomiona wpatrywała się w swojego wybawcę. Czuła, że mogłaby utonąć w jego szmaragdowych oczach. Jednak oprzytomniała i natychmiast wstała na równe nogi. Otrzepała sukienkę i stanęła w miejscu. Teraz mogła zobaczyć szatyna w całej okazałości. Jego wzrok przyprawiał ją o rumieńce. Bezskutecznie próbowała je zakryć spuszczając głowę i zasłaniając twarz włosami. Chłopak musiał to zauważyć bo uśmiechnął się pod nosem.
- Dziękuje. - szepnęła i zaczęła się powoli oddalać.
- Nie ma za co. - usłyszała ten anielski głos. Nadal czuła na sobie jego wzrok.
Wieczorem
Leżę w łóżku i staram się zasnąć. Niestety pewien zielonooki nie pozwala mi się skupić. Ciągle zaprząta moje myśli. Kręcę głową z rozdrażnienia. Całe życie, każdy dzień, każda, minuta, pełne niezdecydowania. I zamiast kwiatami usłane mnóstwem pytań. Przykryłam się kołdrą. Przed oczami miałam idealną twarz szatyna. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Co ja robię ? I tak jestem mu obojętna. Nie zainteresowałby się taką jak ja. A już na pewno nie mną. Z tą myślą zasnęłam.
Rano
Leniwie przetarłam oczy. Kolejny dzień. Żyję tylko po to by żyć. Każdemu jest to obojętne. Zwlekam się z łóżka i wykonuję wszystkie poranne czynności. Po godzinie jestem już gotowa. Wychodzę z domu kierując się do mojego miejsca pracy. Jestem zatrudniona w kawiarni jako kelnerka. Być może nie jest to praca o której zawsze marzyłam ale muszę z czegoś zarabiać. Jak co dzień przebrałam się w strój potrzebny do pracy. Kolejne godziny mijają mi jak zwykle. Chodzę między stolikami, przyjmuję zamówienia. Moją uwagę przykuł mężczyzna ukrywający twarz w karcie restauracji. Siedzi tu od piętnastu minut a i tak nic nie zamówił. Nieśmiało podchodzę do owego mężczyzny. Kątem oka patrzę na jego twarz. Nosi okulary przeciwsłoneczne, widocznie zależy mu na dyskrecji.
- Coś podać ? - Pytam patrząc na szatyna.
Ten chwilę na mnie patrzy po czym ściąga okulary. Wszędzie poznam te szmaragdy. Stoję w miejscu. Ten patrzy na mnie chwilę i wstaje.
- Wcześniej nie mięliśmy okazji się poznać. Jestem Leon. Leon Verdas. - uśmiecha się i całuje moją dłoń a ja czuję jak moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa.
- Violetta Castillo. - mówię i obdarowuję go uśmiechem.
Leon siada i wskazuje miejsce przed sobą.
- Nie mogę. Jestem w pracy. - rzucam obojętnym tonem. I po co ja to robię ? Z jednej strony lubię go, ale jest za wcześnie żebym określiła czy go kocham. Kochać to darzyć kogoś uczuciem a ja jestem pewna, że na razie szatyn i ja to dwa różniące się od siebie kierunki magnesu. Z jednej strony przyciągamy się z drugiej - oddalamy.
- Poczekam jak skończysz. - szepcze oschle a mnie ogarnia dreszcz.
30 minut później...
- No więc słucham co było tak ważne żeby nachodzić mnie w pracy ? - pytam unosząc jedną brew do góry.
- Chciałem Cię zobaczyć. - mruczy mi do ucha a mi mimowolnie robi się gorąco. - Będziesz udawać, że się nie znamy ?
Odrywam się od niego i staję w bezpiecznej odległości.
- A może potwierdzisz, że się poznaliśmy ? Wpadliśmy na siebie przypadkiem. Tyle. - mówię...poirytowana? Ewidentnie jego zachowanie jest nie na miejscu.
- Nie zgrywaj niedostępnej. Wiem jaka jesteś naprawdę. - Głaszcze mnie po włosach. Robię krok do tyłu.
- Śledzisz mnie ? - podnoszę głos.
Przecząco kiwa głową. Uśmiecha się i odchodzi. Wzdycham głęboko i wsiadam do auta. Nigdy nie zrozumiem tego faceta. A może wcale nie chce ? Zaraz czemu znowu o nim myślę ? Potrząsam głową ze złości i staram się uspokoić.
Kolejny dzień
Kładę rękę na jego policzku. Widzę jak się uśmiecha. Za ten uśmiech mogłabym oddać dosłownie wszystko. Muskam jego usta, ale nie mogę się od niego oderwać. Nasze pocałunki stają się brutalniejsze. Leon powoli schodzi na moją szyje. Czuję się jak w niebie. Po chwili słyszę odgłosy, które przerywają mój sen.
Przerywa mi dźwięk budzika. Otwieram oczy i jestem na siebie zła. Kolejny sen a w głównej roli Leon, w dodatku snuje jakieś erotyczne fantazje z naszym udziałem. Krzywię się i opadam na łóżko. Za cholerę nie potrafię opisać tego co teraz czuję. A to wszystko przez jedną osobę...
3 godziny później...
Stoję przed barierką toru motocrossowego. Pół miasta zebrało się na odbywające się tu mistrzostwa w tej dziedzinie. Lubię poczuć tę adrenalinę. Patrzę na dwóch pierwszych uczestników. Jeden nie ustępuje drugiemu. Na ostatniej prostej, dotychczas na drugiej pozycji zawodnik wyprzedza potencjalnego zwycięzce i wygrywa wyścig. Od razu koło niego zbierają się tłumy fotografów i dziennikarzy. Zdejmuje kask a ja się uśmiecham. Leon. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotykają. Odwracam głowę i kieruję się do parku. Nie chcę mu robić nadziei. Poza tym to nie wypali. Słyszę za sobą krzyk Leona. Mimo tego, że chcę się odwrócić nie mogę. Przyśpieszam kroku. Jednak szatyn jest już przy mnie. Łapie mnie za rękę. Próbuje się wyrwać jednak po chwili dochodzę do wniosku, że to niema sensu. Patrzę w jego oczy. Coraz bliżej przybliża się do mnie. Stoję nieruchomo i czekam na jego kolejny ruch. Czuję na sobie jego oddech. Chcę to przerwać ale nie mogę. W końcu nasze usta się stykają. Gdy brakuje nam tchu opieramy się czołami. Orientuję się co się stało. Uciekam.
Wieczorem.
Nie mogę w to uwierzyć. To nie tak miało być. Chciałabym, żeby wszystko w moim życiu było idealne. Włącznie ze mną. Ale tak nie jest. Jestem sama. Zupełnie sama. Kiedyś miałam nawet myśli samobójcze, ale odeszły wraz z upływem czasu. Miałam marzenia do spełnienia. Założyć rodzinę, zakochać się, śpiewać. No właśnie muzyka. Kiedyś najważniejsza w moim życiu - teraz odeszła w zapomnienie. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Teraz dzięki Leonowi uczucie o którym zapomniałam czyli miłość na nowo zagościło w moim sercu. Myślałam, utwierdzałam się przy tym, że nie mogę być z takim mężczyzną jakim jest Leon. Teraz wiem, że mogę zrobić dosłownie wszystko by być z nim. Być może to tylko niewinne zauroczenie - jednak póki nie spróbuje to się nie dowiem. Pytanie czy on mnie kocha ? Nie chcę być jedną z wielu.
Tydzień później.
Minęły dni. Dni dłużącę się niemiłosiernie. Dni bez ujrzenia jego oczu, bez usłyszenia jego głosu. To dla mnie cierpienie. Tak jakby cierń oplatał twoje serce i nie mógł stamtąd wyjść. Westchnęłam. Usiadłam na pobliskiej ławce i rozkoszowałam się promieniami słońca. Czas wakacji z pewnością jest moim ulubionym. Rozmyślając zauważyłam jak ktoś zasłonił mi słońce. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Leona.
- Violetta. - zaczął. - Daj mi jedną szansę.
- Na szansę trzeba sobie zasłużyć. - szepnęłam wstając z ławki.
- Co zrobiłem źle ?! - podniósł głos.
Zamilkłam. No właśnie, co zrobił źle ? Przejechał opuszkami palców po moim policzku. Poczułam przyjemny dreszcz na swojej skórze. Może to właśnie ON odmieni moje życie ? Może to ON okaże się tym jedynym ? Może to ON zajmie miejsce w moim sercu ? Uśmiechnęłam się ciepło. Leon chwycił mój podbródek i przybliżył się do mnie. Tym razem to ja złożyłam na jego ustach pocałunek. Jednak włożyłam w niego wszystkie uczucia jakie czułam do Leona.
Zamknąłem jej pamiętnik. Słona łza spłynęła mi po policzku. Wszystko było idealne. Do czasu. Mięliśmy mieć drugie dziecko. Mięliśmy być szczęśliwi. Mięliśmy. Nienawidzę tej bezsilności. Ona nie pozwala nam walczyć. Nie pozwala nam walczyć o osobę którą kochamy. Wszystkie elementy układanki naszego życia są piękne i kolorowe, bo niby jakie miałyby być ? Nikt z nas nie planuje wypadku ani ciężkiej choroby. Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, że straci kogoś na kim mu zależy najbardziej na świecie. Kiedy dotyka nas jakaś tragedia, wszystko wygląda tak jakby ktoś porozrzucał elementy układanki i pozbierał tylko część z nich. Nie zauważymy jednak, że w ich miejsce dostaniemy inne puzzle- jak się czasem okazuje, lepsze bardziej dopasowane. Jednym słowem bogatsze. Ale ciężko odnaleźć dobrą stronę w czyimś wypadku. Każdy człowiek być może przeżył dużo przykrych doświadczeń, jednak to one sprawiają, że po tym wszystkim uczymy się na własnych błędach, jesteśmy w stanie powiedzieć "mogę" "chcę" "dam radę". Jednak w tym przypadku sam nie mam siły dalej żyć. Pewnie się zastanawiacie po co to wszystko. Otóż Violetta jest chora. Umiera a ja nic nie mogę zrobić. Jedynym promykiem radości jest nasza córka - Ana. Staram się ukrywać, przed nią to co sam czuję. Jednak Anabell jest inteligentna i doskonale wie o chorobie matki. Choć ma dopiero sześć lat. Minął rok. Rok spędzony na trzymaniu kruchej ręki Violetty i nieprzespanych nocach. Z każdą chwilą tracę nadzieję." Ona umrze. " powtarzają mi przyjaciele. Ja jednak czekam. Czekam, bo wiem, że kiedyś się obudzi, będę mógł znowu zasmakować jej ust, poczuć jej dotyk. Czekanie. To jest najgorsze. A co jeśli się nie obudzi ? Co jeśli zostało jej kilka miesięcy, dni godzin ? Dziś po raz kolejny przychodzę do szpitala. Kładę żółtą różę - jej ulubiony kwiat - i patrzę na jej zamknięte powieki. Skrywają czekoladowe tęczówki, w których zakochałem się dobre parę lat temu. Jej twarz jest blada jak zwykle. Chwytam jej drobną dłoń. Powtarzam słowa otuchy i wychodzę z budynku. Kieruję się w stronę przedszkola, w końcu ktoś musi odebrać Anabell. Biorę małą na ręce i kilka razy obracam wokół siebie. Nie chcę by żyła moimi problemami, chcę by chociaż ona nie odczuwała smutku . Wracamy do domu a ja odgrzewam małej zrobiony wczoraj obiad. Dzwonię do Ludmiły by zajęła się małą. Ta oczywiście się zgadza a ja wychodzę do Violetty. Dzień jak co dzień. Staram się być twardy. Wierzę, że ona się obudzi. Znowu będziemy szczęśliwi i urodzi drugie dziecko. Violetta jest w 7 miesiącu ciąży. Wszedłem do sali i znowu w oczach miałem łzy. Niektórzy popełniają samobójstwa i nie doceniają tego co mają. Życie. Ale resztę dotyka tragedia. Bezbronne osoby muszą cierpieć. Podchodzę do łóżka na którym leży moja księżniczka. Do sali wszedł lekarz.
Jego twarz wyrażała jedynie niepewność.
- Pani Verdas zostawiła dla pana list. - powiedział i podał mi kopertę.
Kiwnąłem głową a lekarz opuścił pomieszczenie. Bałem się ją otworzyć. Jednak zebrałem w sobie siłę i odkleiłem papier. Zacząłem czytać.
Kochany Leonie !
Tyle chciałabym Ci powiedzieć, ale nie bardzo wiem, od czego zacząć. Może od tego, że bardzo Cię kocham ? Albo że dni które spędziłam z Tobą były najszczęśliwszymi dniami w moim życiu ? Lub że od czasu kiedy Cię poznałam, doszłam do przekonania, że jesteśmy jak te dwie połówki jabłka - stworzeni po to, by być razem ? Mogłabym powiedzieć Ci to wszystko a jednak czasu pozostaje mi coraz mniej. Chciałabym abyś teraz był przy mnie, trzymał mnie za rękę a ja patrzyłabym jak przelotnie się uśmiechasz. Będę widziała Twoją twarz, słuchała Twojego głosu. Wiem, że w przyszłości będziemy na nowo przeżywali wspólnie spędzone chwile tysiące razy. Chciałabym Cię też przeprosić, że Ci nie powiedziałam. Myślałam, że wszystko będzie dobrze. Niestety życie potoczyło się inaczej. Zdaję sobie sprawę, że to dla Ciebie a raczej dla Was wliczając Anabell trudny czas. Może to wina losu ? On wybiera. Chcielibyśmy żeby wszystko było dobre, zawsze lepsze. W niektórych sytuacjach jest na odwrót. Choć chcemy - nie zawsze ma się to czego się chce. Kochanie - pamiętaj, że mimo wszystko jestem przy Tobie. Choć nie będzie mnie z Tobą, będę się Wami opiekować. Wiem, że umrę. To kwestia czasu. Pogodziłam się, z tym. Przecież rodzimy się by później umrzeć. Tylko na mnie przyszła pora za wcześnie. Chciałam jeszcze przeżyć kilka lat, urodzić drugie dziecko, patrzeć jak dorasta ono i Ana. Ale co najważniejsze chciałam być przy Tobie. Gdyby nie Ty moje życie nadal byłoby szare, martwe. Dzięki Tobie nabrało kolorów, poczułam że mam dla kogo żyć. Nigdy nie zapomnę urodzin Any. Pamiętasz gdy powtarzałam Ci w czasie ciąży, że będziesz cudownym tatą ? Opiekuj się naszym dzieckiem i nie smuć się z mojego powodu. Nie możesz obiecaj mi to. Zakochaj się znowu i proszę - znajdź dobrą matkę dla Annabell. Być może zastąpi mnie i da jej to czego ja nie zdążyłam jej dać - miłość. Kolejna łza ciurkiem spływa po moim policzku. Chcę żebyś wiedział, że kocham Cię i zawsze będę bez względu na wszystko.
Na zawsze Twoja
Violetta
Strumienie łez kreśliły drogę po mojej twarzy. Nie mogę w to wszystko uwierzyć. To nie tak miało być. Miała żyć. Miała widzieć jak dorasta jej dziecko. Żadna kobieta nie zastąpi Anabell jej matki a co ważniejsze nie zajmie tego miejsca w moim sercu, które Violetta zajęła lata temu. Chwyciłem jej rękę.
- Nie możesz mnie zostawić. Zrób to dla mnie i Any. - szepnąłem a moja łza wylądowała na jej kruchej rączce. - Pamiętasz jak się spotkaliśmy ? - zdobyłem się na uśmiech. - Wpadliśmy na siebie i już wtedy wiedziałem, że się w tobie zakocham. Od tego się zaczęło. - zamilkłem na chwilę. - Pamiętasz gdy obiecałaś, że będziemy razem do końca ? Obiecałaś ! - krzyknąłem i zalałem się łzami. - Marzę by to był tylko sen. Który zaraz się skończy a my obudzimy się rano w naszym łóżku. Do naszej sypialni wbiegnie szczęśliwa jak zawsze Ana a Violetta tradycyjnie pocałuje ją w czoło. - rozmarzyłem się. Spojrzałem na okno - późno już. Popatrzyłem na bladą twarz mojej ukochanej. Musnąłem jej usta i wyszedłem ze szpitala kierując się do domu.
W domu.
Przekroczyłem próg drzwi a Ana od razu wbiegła do przedpokoju i rzuciła mi się w ramiona.
- Tatusiu, kiedy będę mogła odwiedzić mamusię ? - spytała swoim dziecięcym głosikiem a ja przełknąłem ślinę. Nie chcę żeby widziała Violettę w takim stanie.
- Już niedługo kochanie, a gdzie jest ciocia Lu ? - zmieniłem temat.
- W salonie. - powiedziała i chwyciła moją rękę prowadząc do salonu.
- Leon ja już muszę iść. - rzekła i żegnając się w drzwiach wyszła.
- No to co robimy kochanie ? - spytałem i podniosłem ją do góry.
- Poczytasz mi na doblanoc ? - spytała a w jej oczach zobaczyłem malutkie iskierki takie jak u Violetty. Ana była małą kopią mojej żony. Te same czkoladowe oczy - i śliczne oczy w dodatku rysy twarzy niemal identyczne.
- Oczywiście, chodź.
Kolejny dzień.
Odwiozłem małą do przedszkola i pojechałem do pracy czyli na tor. Zwykle jeździłem tam sporadycznie ze względu na stan Violetty ale jestem dyrektorem i staram się wypełniać moje obowiązki. W drodze jednak zadzwonił telefon. Bez patrzenia na wyświetlacz odebrałem połączenie.
- Tak ?
- Pan Leon Verdas ?
- Tak, przy telefonie co chodzi ?
- Stan pana żony znacznie się pogorszył
być może dzisiejszy dzień będzie jej ostatnim. - oznajmił smutny.
- Już jadę. - Rzuciłem i pojechałem do szpitala.
30 minut później.
- Czemu akurat ty ? Mięliśmy tyle wspólnych planów... Pamiętaj, że pomimo wszystkiego zawsze będziemy razem. Czasem chciałbym cofnąć czas by przeżyć z Tobą niektóre chwile jeszcze raz. Kochanie... Kocham Cię.
Cały sprzęt zaczął piszczeć. Odsunąłem się od mojej żony. W głębi duszy błagałem żeby to nie był koniec. Do pomieszczenia wbiegło kilku lekarzy i zaczęła się reanimacja.
- Ratujcie ją, ona nie może umrzeć ! - krzyczałem.
- Wyjdź. - odkrzyknął zdenerwowany lekarz.
Niechętnie wyszedłem na korytarz. Nerwowo błądziłem z początku na koniec. Nie mogłem tak bezczynnie siedzieć gdy Violetta umiera. W końcu usiadłem na krześle i schowałem twarz w dłoniach. Minuta za minutą upływała niemiłosiernie długo.
Rok później.
Położyłem kwiaty na nagrobku Violetty. Minął już rok od czasu jej śmierci. Wtedy w szpitalu.. Ona zmarła. Na początku nie potrafiłem oswoić się z myślą, że Violetty już nie ma. Jednak na duchu powstrzymywała mnie jedynie Ana, która także przeżywała śmierć swojej mamy. Drugie dziecko zmarło wraz z Violettą. Patrzę na datę jej śmierci. Umarła bardzo wcześnie. Za bardzo. Życie nie dało przeżyć jej wielu pięknych chwil. Na początku myślałem, że się nie pozbieram. Nikt nie wie jak to jest stracić najbliższą Ci osobę. Jednak ja nauczyłem się jednego. Miłość mimo tego, że jest krótka nigdy nie umiera....
- Nie możesz mnie zostawić. Zrób to dla mnie i Any. - szepnąłem a moja łza wylądowała na jej kruchej rączce. - Pamiętasz jak się spotkaliśmy ? - zdobyłem się na uśmiech. - Wpadliśmy na siebie i już wtedy wiedziałem, że się w tobie zakocham. Od tego się zaczęło. - zamilkłem na chwilę. - Pamiętasz gdy obiecałaś, że będziemy razem do końca ? Obiecałaś ! - krzyknąłem i zalałem się łzami. - Marzę by to był tylko sen. Który zaraz się skończy a my obudzimy się rano w naszym łóżku. Do naszej sypialni wbiegnie szczęśliwa jak zawsze Ana a Violetta tradycyjnie pocałuje ją w czoło. - rozmarzyłem się. Spojrzałem na okno - późno już. Popatrzyłem na bladą twarz mojej ukochanej. Musnąłem jej usta i wyszedłem ze szpitala kierując się do domu.
W domu.
Przekroczyłem próg drzwi a Ana od razu wbiegła do przedpokoju i rzuciła mi się w ramiona.
- Tatusiu, kiedy będę mogła odwiedzić mamusię ? - spytała swoim dziecięcym głosikiem a ja przełknąłem ślinę. Nie chcę żeby widziała Violettę w takim stanie.
- Już niedługo kochanie, a gdzie jest ciocia Lu ? - zmieniłem temat.
- W salonie. - powiedziała i chwyciła moją rękę prowadząc do salonu.
- Leon ja już muszę iść. - rzekła i żegnając się w drzwiach wyszła.
- No to co robimy kochanie ? - spytałem i podniosłem ją do góry.
- Poczytasz mi na doblanoc ? - spytała a w jej oczach zobaczyłem malutkie iskierki takie jak u Violetty. Ana była małą kopią mojej żony. Te same czkoladowe oczy - i śliczne oczy w dodatku rysy twarzy niemal identyczne.
- Oczywiście, chodź.
Kolejny dzień.
Odwiozłem małą do przedszkola i pojechałem do pracy czyli na tor. Zwykle jeździłem tam sporadycznie ze względu na stan Violetty ale jestem dyrektorem i staram się wypełniać moje obowiązki. W drodze jednak zadzwonił telefon. Bez patrzenia na wyświetlacz odebrałem połączenie.
- Tak ?
- Pan Leon Verdas ?
- Tak, przy telefonie co chodzi ?
- Stan pana żony znacznie się pogorszył
być może dzisiejszy dzień będzie jej ostatnim. - oznajmił smutny.
- Już jadę. - Rzuciłem i pojechałem do szpitala.
30 minut później.
- Czemu akurat ty ? Mięliśmy tyle wspólnych planów... Pamiętaj, że pomimo wszystkiego zawsze będziemy razem. Czasem chciałbym cofnąć czas by przeżyć z Tobą niektóre chwile jeszcze raz. Kochanie... Kocham Cię.
Cały sprzęt zaczął piszczeć. Odsunąłem się od mojej żony. W głębi duszy błagałem żeby to nie był koniec. Do pomieszczenia wbiegło kilku lekarzy i zaczęła się reanimacja.
- Ratujcie ją, ona nie może umrzeć ! - krzyczałem.
- Wyjdź. - odkrzyknął zdenerwowany lekarz.
Niechętnie wyszedłem na korytarz. Nerwowo błądziłem z początku na koniec. Nie mogłem tak bezczynnie siedzieć gdy Violetta umiera. W końcu usiadłem na krześle i schowałem twarz w dłoniach. Minuta za minutą upływała niemiłosiernie długo.
Rok później.
Położyłem kwiaty na nagrobku Violetty. Minął już rok od czasu jej śmierci. Wtedy w szpitalu.. Ona zmarła. Na początku nie potrafiłem oswoić się z myślą, że Violetty już nie ma. Jednak na duchu powstrzymywała mnie jedynie Ana, która także przeżywała śmierć swojej mamy. Drugie dziecko zmarło wraz z Violettą. Patrzę na datę jej śmierci. Umarła bardzo wcześnie. Za bardzo. Życie nie dało przeżyć jej wielu pięknych chwil. Na początku myślałem, że się nie pozbieram. Nikt nie wie jak to jest stracić najbliższą Ci osobę. Jednak ja nauczyłem się jednego. Miłość mimo tego, że jest krótka nigdy nie umiera....
###
Cudowny ! ♡ aż mnie w oczkach zakręciło
OdpowiedzUsuńBosze ... to takie prawdziwe *,* cudny
piękne! aż się wzruszyłam :(
OdpowiedzUsuńczytać takie cudo to aż zaszczyt !
Cudeńkooo
OdpowiedzUsuńWspaniały!!
OdpowiedzUsuńGdy czytałam tego One Shota aż się popłakałam
Cudo...
OdpowiedzUsuńNie mogę przestać płakać.
Znowu znowu uroniłam łzę/łzę ... Taki piękny wzruszający <33 .. jejku miłość to cos pięknego dlatego powinniśmy się cieszyć z kazdej chwili !! .
OdpowiedzUsuńSzacunek dla autorki
Piękny i bardzo wzruszający ... Pozdrawiam
piękny
OdpowiedzUsuńTo takie... Wzruszajace! I genialniastyczne!
OdpowiedzUsuńMiałam okazję już przeczytać i za każdym razem z moich oczu leciało morze łez.
OdpowiedzUsuńMartyna,piszesz genialne Shoty 8)
Miłość mimo tego,że jest krótka nigdy nie umiera.Nie ważne jest to,ile będziemy kochać i jak okazywać.Nawet jeśli utwierdzimy się w przekonaniu,że kogoś nie kochamy i to był błąd.
"Miłość istniała i będzie istnieć,to tylko ludzie się zmieniają."
Jeju piękne prawie ryczałam tak dalej :*
OdpowiedzUsuńTo takie wzruszające.
OdpowiedzUsuń