Link do bloga autorki : violetta-i-leon-milosc-w-firmie.blogspot.com
"Ręka księżniczki"
-Ogłaszam trzydniowy turniej! Najdzielniejsi rycerze będą walczyć między sobą o rękę mojej ślicznej córki. Violetta...- mężczyzna wyciąga dłoń w moją stronę, więc idę posłusznie, podając mu swoją.
Głośne okrzyki i oklaski dochodzą do mnie zewsząd. Uśmiecham się serdecznie do zebranych i siadam na swoim miejscu tuż przy królu. Tradycyjnie staje przy mnie Francesca- moja przyzwoitka.
-Ojcze, uważasz, iż to dobry pomysł?- pytam , nie spoglądając nawet na niego.
Mój wzrok uważnie obserwuje po kolei każdego rycerza. Szykują się do walk jak najlepiej potrafią. Nigdy nie pałałam uczuciem do tej formy rozrywki.
-Moja droga, muszę znaleźć Ci męża, który będzie potrafił o Ciebie zadbać. Wszakże 20 wiosen to z pewnością odpowiedni czas na poszukiwanie małżonka- odpowiada poważnie, czekając z niecierpliwością na pierwsze starcie.
Kiwam głową ze zrozumieniem i wtedy to natrafiam na jednego z rycerzy. Właśnie zakłada pancerz, gdy najwyraźniej wyczuwając moje chciwe spojrzenie, spogląda w moją stronę. Ku mojemu zaskoczeniu na moich policzkach wykwita delikatny rumieniec. Jest on wysoki, jego jasnobrązowe włosy opadają nieco na czoło, dodając mu tym niezwykłego uroku. Niestety nie dane mi jest rozpoznanie koloru oczu mężczyzny, lecz jestem pewna, iż są one intrygujące. Kącik jego ust unosi się do góry i lekko kłania się w moją stronę. Kiwam głową w jego stronę w odpowiedzi na ten gest, nie potrafiąc powstrzymać nieśmiałego uśmiechu wstępującego na moje usta.
-Francesca...- szepczę, unosząc głowę w stronę kobiety w taki sposób, by nie spuścić z oczu rycerza.
-Taak panienko?- pochyla się w moją stronę zainteresowana.
Kątem oka spoglądam w stronę ojca, który nie zwraca na mnie uwagi.
-Kimże jest tamten młodzieniec?- pytam spokojnie, wskazując go skinieniem głowy.
Ta rozgląda się i w końcu natrafia na niego. Pochyla się z powrotem w moją stronę z lekkim uśmieszkiem.
-Ten, który się panience przygląda?- chce się upewnić.
Przytakuję.
-Tak, moja droga. Wiesz kim on jest?- ponawiam pytanie, tym razem spoglądając na nią.
Myśli przez chwile, po czym uśmiecha się zadowolona.
-Mam wrażenie, panienko, iż jest to hrabia León- mówi zadowolona z siebie.
Przyglądam mu się uważnie. Ubiera naramienniki z pomocą swojego giermka, który wygląda na kogoś, kto dopiero co skończył 14 wiosen. Jest to średniego wzrostu brunet. Skacze przy swoim panie posłusznie, robiąc to, co ten mu każe. Stwierdzam więc, iż jest on mu bardzo wierny.
-Znam go?- zaciekawiam się.
W końcu zapamiętałabym kogoś takiego.
-Z całą pewnością nie, panienko. Sir León przybył na tę ziemie przed dwoma dniami. Pochodzi on z Londinium- szepcze mi do ucha.
-Jego aparycja jest bez zarzutów, nieprawdaż?
-Panienko Violet- beszta mnie żartobliwie Fran, na co ja się rumienię.
Wyciągam moją śnieżnobiałą chusteczkę ze złotą wyhaftowaną literą V i kiwam dłonią w stronę kobiety, by pochyliła się jeszcze bardziej.
-Przekaż to, proszę, hrabiemu. Powiedz, iż będę się modlić o jego wygraną- mówię cicho, podając jej mój podarunek.
Patrzy na niego i unosi brew zainteresowana. Jednak bez słowa odchodzi. Obserwuję uważnie rycerza, który zakłada hełm, unosząc przyłbicę. Szykuje się do pierwszego starcia, a ja nie potrafię oderwać od niego oczu. Przyglądam się każdemu jego ruchowi, każdej czynności, aż w końcu widzę, jak moja służka podchodzi do mężczyzny. Rozmawia z nim przez chwilę, po czym wręcza mu moją chustkę. Ten ogląda podarunek zachwycony. Unosi głowę, napotykając moje spojrzenie i całuje materiał z uwielbieniem. Rumienię się, widząc to, jednak posyłam mu leciutki uśmiech, starając się ukryć go przed ojcem. Chowa chustkę za pas i najwyraźniej dziękując kobiecie, oddala się od niej i wsiada na rumaka. Giermek podaje mu kopię i oddala się w stronę namiotu należącego do jego pana. Z lekkim przestrachem patrzy na to, jak ten umieszcza przyłbicę na odpowiednim miejscu.
Rycerz ustawia konia na odpowiednim miejscu i czeka na przeciwnika. Gdy drugi podchodzi w umówione miejsce, moje serce przyspiesza.
-Pierwsze starcie! Hrabia León z Londinium i sir Marcus z Vindobony!- ogłasza prowadzący.
Konie przygotowują się do biegu, rycerze ostatecznie wymierzają swoje kopie. W końcu ruszają. Wciągam powietrze przerażona wizją zderzenia i obserwuję to z lękiem. Dla mnie wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Stukot kopyt dociera do mnie z podwójnym rozdźwiękiem. Wtedy to hrabia León przechyla się delikatnie w lewo, przez co kopia przeciwnika skutecznie go omija, a jego własna uderza w sam środek pancerza. Sir Marcus spada z konia, upadając na ziemię. Okrzyki radości słuchać z każdej strony, a ja wypuszczam powietrze z ulgą, klaszcząc z uznaniem.
Mężczyzna ustawia się ze swoim koniem naprzeciwko naszych trybun i unosi przyłbicę.
-Witam, królu Johnie i Ciebie pani witam równie gorąco- klepie konia po przedniej nodze, na co ten ugina dwie kończyny i sprawia wrażenie kłaniającego się zwierzęcia.
Mój ojciec śmieje się, widząc to.
-Och Leónie... Powiedz mi, jak Twoi rodzice- rozsiada się wygodnie, cały czas patrząc na rycerza.
-Moi rodzice miewają się dobrze, panie. Jednak ojciec ostatnio poważnie zachorował i powierzamy go boskiej opiece- ściąga hełm, co sprawia, że jego włosy ukazują się w pełnej okazałości.
Ciche westchnienia kobiet docierają do nas. Jedna z nich wybiega na arenę i chwyta jego nogę. Ten tylko śmieje się z tej sceny nieco zawstydzony, a ja zaciskam dłonie w pięść.
-Zabrać ją!- rozkazuję, posyłając jej groźne spojrzenie.
Ona widząc to, ucieka, obawiając się kary z mojej strony. Mój ojciec wygląda na zamyślonego, jednak nie z powodu tego wydarzenia, lecz tego, co powiedział rycerz.
-Dawno nie widziałem Twego ojca, a i wtedy nie wyglądał on najlepiej- mówi zmartwiony.
-Ale przesyła Ci, panie, serdeczne pozdrowienia- dodaje hrabia.
Szeroki uśmiech pojawia się na ustach króla. Najwyraźniej to miał z nim dobre stosunki, skoro cieszy go to zdanie.
-Dziękuję Ci, dziękuję, mój drogi. Leónie wyprawiam dzisiaj ucztę na zamku i byłbym rad, gdybyś na niej był- rzekł, spoglądając na mnie.
Rycerz uśmiecha się przyjaźnie, kłaniając się wiernie. Jego koń nawet nie rusza się z miejsca. Wciąż stoi tam, gdzie ten mu kazał.
-To będzie dla mnie zaszczyt, panie- odpowiada spokojnie.
Głos jego jest głęboki, czuły. Pieści moje uszy, wprawiając moje ciało w lekkie drżenie.
-Gdzie się zatrzymałeś?- pyta ojciec, co zaciekawia również i mnie.
Radosny śmiech opuszcza jego usta, a ja zachłystuję się powietrzem, słysząc ten dźwięk. Nigdy nie słyszałam czegoś piękniejszego.
-Wraz z mym giermkiem mamy namiot nieopodal lasu, panie- wbija lekko ostrogę w bok konia, przez co ten powoli zbliża się do naszej trybuny.
-Nie mogę pozwolić, by syn mego przyjaciela mieszkał w namiocie! Na czas turnieju zamieszkasz u mnie, mój drogi -postanawia.
Młodzieniec spogląda na mnie i uśmiecha się do mnie uroczo, sprawiając, że rumieńce pojawiają się na moich policzkach. Uciekam wzrokiem, choć kątem oka wciąż go obserwuję. Jednak ten niezrażony moim zawstydzeniem kieruje się w moją stronę. Przystaje przy mnie na chwilę, po czym robi efektowne kółko, kłusując i ponownie znajduje się przed moim ojcem.
-Dziękuję, panie- kłania się i cwałem rusza w kierunku swojego namiotu.
Stoję z moim ojcem w wejściu i witam przybyłych na ucztę gości. Zazwyczaj są to zamożne małżeństwa, choć trafiają się także osoby samotne. Gdy podchodzi do nas hrabia Diego, nieruchomieję. On także bierze udział w turnieju i tak jak León- nie przegrał jeszcze żadnego starcia. Zaczynam się martwić, że jakimś cudem uda mu się wygrać całą tą farsę i zostanę nieszczęśliwą żoną wpływowego i rozchwytywanego kawalera. Teraz jednak odrzucam od siebie tę myśl i kiwam głową w odpowiedzi na jego powitanie.
-Dziękuję za zaproszenie, panie. Każda sposobność do ujrzenia twej córki jest niczym świętość- mówi wyniośle, a ja znudzona tymi ciągłymi zalotami przewracam oczyma.
-Córka króla jest jednym z największych dowodów na istnienie Boga. Tylko byt idealny mógł stworzyć taką piękność i powinniśmy dziękować mu za ten dar- słyszę znany mi już baryton.
Mężczyzna wyłania się z cienia. Bez zbroi wygląda inaczej. Teraz mogę ujrzeć jego mięśnie, które były ukryte pod pancerzem. Szaro-niebieska tunika podkreśla kolor jego oczu, który wreszcie jest wiadomy. Jest śliczny. Intensywnie się we mnie wpatruje, po czym kłania się osobno mojemu ojcu i mnie. Kiwa głową w stronę hrabiego Diego i po chwili tonie w uścisku króla. Wygląda na zdezorientowanego, jednak niepewnie oddaje uścisk.
-Jestem rad, iż udało Ci się przyjść, Leónie- mówi, odsuwając go na taką odległość, by nadal trzymać dłonie na jego mocnych barkach.- Wyrósł z Ciebie dorodny mężczyzna. Byłbym dumny, gdybyś został moim zięciem, mój drogi- dodaje z zachwytem.
Zauważam, że jego przeciwnik zaciska szczękę i odchodzi, mówiąc coś do siebie, jednak ignoruję to. Moje policzki oblewają się rumieńcem na tą sugestię ojca.
-Dziękowałbym za to małżeństwo Bogu do końca życia- odpowiada młodzieniec.
Podchodzę bliżej króla i patrzę na przybysza z zaciekawieniem. Stoi wyprostowany, uśmiechając się do nas.
-A więc wierzysz, panie, w Boga...- bardziej stwierdzam, niż pytam.
Koncentruje swoją uwagę na mnie. Unosi brew, jakby był zaskoczony, iż wątpię w taką możliwość.
-Wierzę. Jednak gdy Cię ujrzałem pierwszy raz, pani, moja wiara pogłębiła się na tyle, iż mogłaby równać się z wiarą mnichów- mówi pewnie, a ja ponownie się rumienię.
Staram się jednak zachowywać spokojnie. Nie mogę pozwolić, by przejął nade mną władzę.
-Ależ panie, czyż nie jest to próżność? Nie uważasz się, panie, za kogoś lepszego niż naprawdę jesteś?- pytam.
-Violetta- beszta mnie ojciec.
Jednak hrabia uśmiecha się do mnie zadowolony. Najwyraźniej zaciekawiła go ta rozmowa. Ja również nie przeczę, iż jest interesująca.
-Nic się, panie, nie stało- uspokaja króla.- Nie próbuję się wywyższać. Jeślim zbluźnił, każ mnie wychłostać, lecz nie znajdziesz, pani, żadnego świadka, który poświadczyłby o mym grzechu. Zgadzają się oni bowiem ze mną, iż Twa uroda przyćmiewa wszelkie dobra, które może posiąść za swego żywota człowiek na tym ziemskim padole- kończy, ujmując moją dłoń i całując ją w wierzch.
Widzę, że mój ojciec uśmiecha się zachwycony mężczyzną. Przyznaję, iż na mnie wywarł równie pozytywne wrażenie.
-Wybacz, panie, jeślim Cię obraziła mymi słowami- kładę dłoń na piersi prawdziwie skruszona.
Ten jednak nie wygląda na obrażonego. Jest wręcz wesoły, jakby cieszyła go ta moją podejrzliwość względem jego osoby.
-Nie przepraszaj, pani. Jeśli zaś Twe sumienie nie daje Ci spokoju, podaruj mi pierwszy taniec- proponuje niepewnie.
Kiwam głową na zgodę i odchodzę w poszukiwaniu mojej przyjaciółki. Stoi ze swoim mężem przy grajkach i z uśmiechem przysłuchuje się muzyce. Gdy mnie zauważa, jej uśmiech robi się jeszcze szerszy. Kłania się, na co ja odpowiadam tym samym.
-Cóż Cię do mnie sprowadza, moja droga?- pozostawia męża przy instrumentalistach i odchodzi ze mną w kąt.
Nie wiem, jak mam jej to powiedzieć. Co gorsza, nie wiem, co powiedzieć. Spoglądam w stronę rozmawiających mężczyzn, których dopiero co opuściłam i wzdycham ciężko.
-Och, Lu... Chodzi o hrabiego przybyłego z Londinium- mówię wreszcie.
Kobieta spogląda na mnie zainteresowana tym, co przed chwilą jej powiedziałam. Myśli przez chwilę, po czym zwraca się w stronę, w którą patrzę i ja. Kąciki jej ust unoszą się coraz wyżej i wyżej, nieco napawając mnie strachem. Gdy ponownie zerka na mnie, świecą jej oczy. Są pełne radosnego blasku, co sprawia, że moje obawy robią się coraz większe.
-Vils, moja kochana... Czyżbyś poczuła coś do tego urodziwego młodzieńca?- pyta, unosząc brew.
Blednę. Czuję, jak cała krew odpływa z mojej twarzy. Jest to możliwe? Mogłam coś do niego poczuć? Coś więcej niż zainteresowanie? Sympatię?
Przygryzam wargę i kiwając głową z zawstydzenia, opuszczam przyjaciółkę, kierując się w stronę stołu. Mój ojciec już siedzi na swoim miejscu, więc ja opadam na krzesło po jego lewej stronie. Modlę się w duchu, by hrabia León usiadł obok mnie, lecz na nic mi się to zdaje, gdyż po chwili widzę ten okropny uśmiech skierowany do mnie. Pochylam się do przodu i widzę nieco niezadowoloną minę przybysza siedzącego przy królu.
-Ucztę czas zacząć!- woła mój ojciec.
Nagle głośne okrzyki radości wypełniają całą salę balową. Grajki zaczęli grać głośniej, a na parkiecie pojawiły się pary tańczące carole. Przypatruję się im z lekkim uśmiechem i upijam łyk wina. Radosne śmiechy, piski kobiet wirujących z mężczyznami...
Jestem już do tego przyzwyczajona na tyle, że potrafię to ignorować. Zabieram się za posiłek podany na stole, by nabrać energii na nieuniknione harce na parkiecie. Przeżuwam powoli kurczaka, klaszcząc po energicznym tańcu.
-Jak Ci się, panie, podoba? - pochylam się do przodu, by móc spojrzeć na hrabiego Leóna.
Staram się całkowicie ignorować mojego „towarzysza”, co przychodzi mi niezwykle łatwo. Niemal zapominam o jego obecności w tej sali.
-Jeszcze nigdy nie doznałem zaszczytu uczestnictwa w tak niezwykłej uczcie. Jednak ufam, iż pamiętasz, pani, że pierwszy taniec należy do mnie- przypomina z uroczym uśmiechem.
Wycieram się od tłuszczu i wstaję, podchodząc do niego.
-Nie każ mi więc, panie, czekać- mówię słodkim głosem.
Młodzieniec wstaje rześko z miejsca i prowadzi mnie na środek parkietu. Muzyka zaczyna grać. Estampie. Czas więc na taniec w parze.
Ciągle wpatruję się w jego oczy, śmiejąc się co chwile, gdy robi zabawne miny. Kiedy dźwięki instrumentów ucichają, nie wracamy na swoje miejsca. Czekamy na kolejny taniec, nawet nie pytając drugą osobę o przyzwolenie.
Ductia. Uśmiecham się zadowolona. Od dziecka to tańczyłam, więc mam szansę się wykazać. Jednak ku mojemu zaskoczeniu hrabia nie jest gorszy. Dorównuje mi w swej gracji. Gdy ponownie muzyka ucicha, wsuwam dłoń w jego ramię i kieruję się w stronę tarasu.
Chłodne powietrze uderza w nasze rozgrzane twarze, dając lekkie ukojenie. Zabieram swoją rękę i powolnym krokiem sunę wzdłuż bariery, oglądając zachód słońca. Czuję na sobie wzrok mężczyzny, jednak nie raczę go swoim spojrzeniem, tylko się zatrzymuję. On robi to samo. Stoi po mojej prawej stronie, opierając się o barierę. Oboje wpatrujemy się w zachód słońca.
-Piękne, prawda? - szepcze.
Spoglądam na niego. Jest całkowicie pochłonięty tym zjawiskiem. Na jego twarzy odmalowuje się zachwyt, którego nie widziałam dotąd u żadnego mężczyzny.
-Uważasz, panie, że jest coś piękniejszego od tego?- zaciekawiam się.
Patrzy na mnie i uśmiecha się ciepło. Rozpływam się pod jego spojrzeniem pełnym czułości. Czuję się przy nim bezpieczna, co nieco mnie zaskakuje.
-Już mówiłem. Uroda Twa, pani, nigdy nie spadnie z piedestału, gdyż nie ma takiej rzeczy, nie ma zjawiska, które mogłoby się z nią równać- odpowiada.
Rumienię się jak zwykle i spoglądam na słońce.
-Panie...- zaczynam, jednak przerywają mi czyjeś spieszne kroki zbliżające się w naszą stronę.
-Panienko! Panienko Violet!- słyszę wołanie mojej służki.
Wzdycham ciężko i odwracam się do kobiety, biegnącej już do nas.
-Tak, moja droga?
-Wie panienka, że nie może przebywać z mężczyzną sam na sam- beszta mnie.
Kiwam głową ze zrozumieniem i ruszam z nią do środka.
-Przepraszam, panie, ale muszę wracać!- mówię ze skruchą i wchodzę z powrotem do sali.
-Panienko, przecież hrabia León dzisiejsze pojedynki także wygrał. Jutro czeka go walka z hrabią Lancem z Argentorate, a jeśli wygra, to zmierzy się z sir Diego. Dlaczego panienka się cały czas smuci?- pyta Fran.
Spoglądam na nią, odrywając się wreszcie od obserwowania księżyca, który rzuca białe światło na moją postać w oknie. Otwieram usta, by coś powiedzieć, gdy ktoś puka do drzwi. Marszczę brwi nieco zaskoczona tak późnymi gośćmi. Francesca wpuszcza do środka...
-León...- szepczę.
Wstaję i podchodzę do niego, gdy ten robi to samo. Spotykamy się środku mej sypialni i padamy w swoje ramiona. Czuję ciepło jego ciała. Jest silne, twarde. Pierś mężczyzny napiera na moją, wprawiając tym moje ciało w drżenie. Wiem, że służka uważnie nam się przypatruje i z pewnością walczy ze sobą, czy ma nam przerwać, lecz teraz w duchu jej dziękuję, że tego nie robi. Potrzebuję tego. Potrzebuję jego.
-Nie potrafiłem... Musiałem przyjść... Ja... O pani...- gubi się we własnych myślach.
Czule gładzę go po policzku, zauważając zmartwioną minę Fran.
-Moja droga, możesz nas zostawić?
-Ale...
-Proszę Cię- niemal skomlę.
Wzdychając ciężko, wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Wiem jednak, iż stoi przy drzwiach i próbuje nasłuchiwać.
-Dlaczego kazałaś jej wyjść? Mogła zostać- mówi młodzieniec.
Przeczę, kręcąc głową.
-Mój drogi, kochankowie nigdy nie mogą być pod nadzorem. Potrzebujemy samotności, luby- odpowiadam.
Najwyraźniej dociera do niego sens moich słów, gdyż jego oczy rozszerzają się w szoku. Robi krok w tył i kręci głową, jakby próbował pozbyć się tej myśli z głowy. Chwyta moje dłonie w swoje, w chwili gdy zaczęłam rozsznurowywać suknię. Marszczę brwi. Nie wiem, dlaczego mi przerywa. Wpatruję się więc w niego wyczekująco.
-Kochana moja... Przestań, proszę. Nie wygrałem jeszcze, nie mogę tego zrobić- szepcze zbolałym głosem.
-Ale wygrasz. Jutro- próbuję uwolnić swoje ręce, lecz nadaremno.
Jego uścisk jest zbyt mocny, by mi się to udało. Stoi niewzruszony moimi desperackimi próbami.
-Mogę przegrać, kochana... A nie chcę, by brak Twego dziewictwa sprawił, że stałabyś się pośmiewiskiem ludu- przemawia spokojnie, lecz ja staram się tego nie słuchać.- A poza tym, nie boisz się gniewu bożego?
Przestaję się szarpać i patrzę w jego oczy. Są całe szare. Nie widzę nawet najmniejszego niebieskiego przebłysku. Wyglądają, jak wzburzone morze. Ociekają stanowczością. Wiem, że nie mam z nim szans, lecz chcę mieć pewność, że wykorzystałam wszelkie sposoby.
-Bóg chce, by ludzie się kochali, Leónie. My się kochamy- jęczę żałośnie.
Widzę, że to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Wciąż jest swojego zdania. Wzdycham więc i siadam na łożu.
Młodzieniec klęka przede mną i opiera czoło o moje uda. Bez wahania wplatam palce w jego gęste włosy i przeczesuję je, zachwycając się ich miękkością.
-Zrobimy to, obiecuję. Jednak zgodzę się na to, gdy wygram i zostanę Twoim mężem- mówi cicho, lecz pomimo tego doskonale go słyszę.
Ciche pukanie sprawia, że oboje zrywamy się na równe nogi. Fran otwiera drzwi nieco przestraszona.
-Słyszę kroki- szepcze.
Mężczyzna rusza do wyjścia. Idę więc za nim. Staje w drzwiach i całuje mnie w czoło.
-Słodkich snów, luba. Śnij o mnie- mówi i wybiega na korytarz.
Opadam na łóżko i przykrywam głowę poduszką, by móc w nią krzyczeć z ogarniającej mnie frustracji.
- Panie i panowie, starcie z sir Lancem z Argentorate wygrał hrabia León z Londicium!- wrzawa na trybunach jest niezwykła.
Lud jeszcze nigdy nie pałał sympatią do przybyszów. Klaszczę zadowolona z walki. Jeszcze tylko jeden pojedynek i León zostanie moim mężem.
-Panienko, sir León jest chyba ranny- szepcze mi do służka.
Natychmiast spoglądam w stronę młodzieńca, które krzywi się w chwili, gdy giermek ściąga jego pancerz. Zachłystuję się niemal powietrzem.
-Ojcze, mogę udać się z Francescą do sir Leóna? Prawdopodobnie ucierpiał przy tym starciu- mówię błagalnie.
Ten patrzy zmartwiony w stronę namiotu rycerza. Traktuje go jak syna, więc troszczy się o niego.
-Oczywiście, moja droga. Tylko pospiesz się- odpowiada i czeka na kolejny pojedynek, który z pewnością wygra sir Diego.
Finał więc jest przesądzony. León i Diego. Przełykam głośno. Diego jest zwycięzcą niemal wszystkich turniejów. Martwię się, że rana, którą odniósł przybysz, będzie dla Diego drogą do zwycięstwa, a moją zgubą.
Porzucam jednak chwilowo te nieprzyjemne myśli i ruszam za służką do namiotu mego lubego. Po drodze spotykamy nieco przestraszonego giermka.
-Przyjacielu, Twój pan jest w namiocie?- pytam, zatrzymując go na chwilę.
Przystaje i przygląda mi się przez jakiś czas.
-Tak, pani- przytakuje i biegnie w stronę lasu.
Kieruję się więc w wyznaczone miejsce, lecz zatrzymuję się przed wejściem. Spoglądam na Fran, która doskonale wie, o co poproszę.
-Dobrze, zostanę- wzdycha.
Całuję więc ją w policzek i wchodzę do środka. Na stole leży León. Jest nagi od pasa w górę. Rumienię się na ten widok, lecz podchodzę bliżej. W jego piersi tkwi kawałek drewna, które niedawno tworzyło kopię jego wcześniejszego przeciwnika. Głaszczę go po policzku, co sprawia, że otwiera oczy i patrzy na mnie z bólem. Jednak kąciki jego ust unoszą się delikatnie.
-Moja kochana... Nie wolno Ci przebywać sam na sam z mężczyzną, a wolno z pół nagim? - pyta żartobliwie, co sprawia, że pomimo jego stanu śmieję się cicho.
Nagle do środka wbiega giermek młodzieńca. Podchodzi do swojego pana i powoli wyciąga kawałek drewna. Gdy mu się to udaje, szybko wbija w jego ciało zakrzywioną igłę i zaczyna zszywać jego ranę. León zaciska szczękę, starając się nie krzyczeć, choć doskonale wiem, że ledwie utrzymuje swoje emocje. Chwytam więc jego dłoń, zauważając, że brunet zaczyna nakładać na niego dziwną zieloną maź. Przyglądam się jej uważnie i stwierdzam, iż z pewnością są to zioła lecznicze, po które udał się wcześniej do lasu.
-Panie, to powinno na razie wystarczyć. Po starciu z hrabią Diego nałożę to ponownie, by nie wdało się zakażenie- mówi i owija kawałkiem materiału jego pierś w taki sposób, by osłonić ranę.
-Dzięki, Jackson- jęczy przeciągle, próbując usiąść.
Pomagam mu, czując, jak moje ciało drży przy zetknięciu naszej skóry. Biorę w ręce tunikę i wkładam na jego mocne barki, uważając przy tym na opatrunek. Wraz z giermkiem zakładam mu kolczugę, zastanawiając się, jak w czymś takim może się sprawnie poruszać. Przecież to strasznie ciężkie. Na koniec mocujemy się przez chwilę z pancerzem oraz naramiennikami, zachowując ostrożność.
Gdy wszystko jest już na miejscu, powoli wstaje, przez co muszę unieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. Są pełne bólu i strachu. Wiem, że martwi się, iż przegra. Jednak dla mnie to nie jest teraz najważniejsze. Nie chcę, by coś mu się stało. Tylko to się liczy.
-Już czas, panie- szepcze niepewny.
Spoglądam na niego i wzdycham.
-Tak... Już czas, mój drogi. Uważaj na siebie- kładę dłoń na jego piersi i nie spoglądając mu ponownie w oczy ani nie całując go na pożegnanie, wybiegam z namiotu zapłakana.
-Panienko!- słyszę wołanie Fran, jednak nie zatrzymuję się.
Kieruję się w stronę trybuny, na której czekał już na mnie ojciec. Z pewnością niecierpliwie oczekiwał wiadomości o Leónie. Ocierając załzawione oczy, siadam na swoim miejscu i staram się przybrać maskę. Nie chcę, by mój lud ujrzał, iż jestem słaba. Nie mogę taką być. Muszę być silna. Dla nich, dla ojca... Dla Leóna.
Spoglądam w stronę jego namiotu i widzę, jak wychodzi. Pomimo bólu, który z pewnością chce się ujawnić poprzez krzyki rozpaczy, próbuje nie okazywać żadnych emocji. Z pewnością nie chce, by jego przeciwnik dowiedział się o słabym punkcie.
-Ostatnie starcie! Hrabia León z Londinium i hrabia Diego z Lugdunum!- oznajmił donośnym głosem prowadzący.
Rycerze wsiadają na swoje konie i z kopiami w dłoniach ustawiają się na swoich miejscach. W tym samym momencie ruszają do przodu. Moje dłonie zaciskają się na podparciach. Uważnie obserwuję sylwetkę Leóna, który mnie na swym rumaku bez cienia strachu. Jedynie odwaga liczy się w tym starciu. Inne uczucia jedynie dekoncentrują zawodnika i sprawiają, że przegrywa.
Obie kopie trafiają i ku zaskoczeniu wszystkich obaj spadają z koni. Wstaję gwałtownie, podchodząc do barierki. Moje serce bije w mej piersi jak oszalałe, gdy patrzę na to, jak podnoszą się szybko i dobywają miecza. Pierwszy uderza sir Diego, a ja niemal piszczę przerażona, widząc, z jakim trudem broni się León. Stara się skutecznie odeprzeć atak, jednak jego przeciwnik jest zbyt silny, a przede wszystkim w pełni sił. W końcu jakimś cudem unika potężnego ciosu bruneta i tym razem on przechodzi do ofensywy. Jednak jego atak nie jest tak agresywny jak Diego. W efekcie nieudanej akcji upada i czołgając się, próbuje uciec z miejsca, w którym może w sekundę przegrać. Brunet zamachuje się, a ja przewidując koniec, zamykam oczy. Z mej piersi wydostaje się szloch, gdy nagle wrzawa ludu wprawia mnie w wątpliwości. Niepewnie więc spoglądam w stronę areny i nie widzę już sceny, która prześladowałaby mnie do końca życia. To Diego leży na ziemi z przyciśniętym do szyi ostrzem miecza Leóna. Chwieje się na nogach, lecz to już koniec. Koniec.
-Wygrał...- szepczę.
-Wygrał....- powtarza mój ojciec niewiele głośniejszym tonem.- Wygrał!- krzyczy zachwycony.
Ludzie wiwatują, ściskają swoich sąsiadów, wołają imię zwycięzcy, a ja wybiegam z trybun i kieruję się w stronę areny. León widząc mnie, odrzuca miecz na bok i z trudem wychodzi mi naprzeciw. Po jego policzkach spływają łzy, które dotykają mnie najbardziej. Rzucam się mu więc na szyję i pomimo moich prób utrzymania z nim równowagi, on upada na kolana. Robię to samo, by móc spojrzeć mu w oczy. Są czerwone, pełne łez. Ja sama zaczynam płakać ze szczęścia.
-Wygrałem. Udało mi się. Zrobiłem to- szepcze z lekkim niedowierzaniem.
Przyciskam jego głowę do swojej piersi i głaszczę go czule.
-Wiedziałam, że Ci się uda, mój kochany- mówię zdławionym głosem.
Prostuje się i patrzy mi prosto w oczy.
-Moja przyszła żona...- głaszcze mnie po policzku.
Nachylam się i po raz pierwszy całuję go prosto w usta. Są miękkie i delikatne. Poruszają się powoli, czule. Dookoła nas słychać jedynie westchnienia ludu, lecz nie zwracam na to uwagi. Teraz najważniejszy jest dla mnie León.
-Moi drodzy!- rozbrzmiewa donośny głos mego ojca. Odsuwam się od mężczyzny i oboje spoglądamy w jego stronę.- Oto idealny mąż dla mej córki! Ślub odbędzie się za trzy dni na głównym placu!- kończy i odchodzi.
-Kocham Cię, luby- szepczę.
-I ja Cię miłuję, ma ukochana- zbliża się i całuje mnie ponownie.
Teraz chyba wystarczy powiedzieć, że żyliśmy długo i szczęśliwie, prawda? Jednak to niedopowiedzenie. Jest o wiele lepiej.
###
Cudowny Shot! Przepiękny!
OdpowiedzUsuńHrabia Leon *,*
OdpowiedzUsuńWspaniały One Shot !!
OdpowiedzUsuńO boże! Wspaniały, cudowny! Od dzisiaj oficjalnie mój ulubiony OS!❤ Naprawdę genialny ❤❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńO boże! Wspaniały, cudowny! Od dzisiaj oficjalnie mój ulubiony OS!❤ Naprawdę genialny ❤❤❤❤❤
OdpowiedzUsuń