Link do bloga autorki: siempre-cerca-tuyo-estare.blogspot.com
Przy zasłoniętych oknach umieramy z bólu umieramy z miłości(ą)
Cierpienie jest nieodłącznym elementem naszego życia, to ono w dużym stopniu je kształtuje i pokazuje jak powinniśmy przez nie kroczyć. Każdy człowiek cierpi w innej dawce, ból nie jest podzielony po równo dla każdej jednostki. Kiedy nad naszą egzystencją pojawiają się burzowe chmury nie należy poddawać się rozpaczy tylko toczyć bitwę o promyk nadziei, zwiastujący lepsze jutro. Nawet jeśli poniesiemy klęskę nie będziemy czuli żalu, który opanowałby nasze serce gdybyśmy stali z założonymi rękami patrząc na to co zgotował nam los. Wręcz przeciwnie poczujemy satysfakcje, ponieważ mimo wszystko dumnie podjęliśmy walkę, a ten kto próbuje nigdy nie przegrywa.
Młoda szatynka rozkoszowała się piękną pogodą, blask słońca ogrzewał delikatną skórę nastolatki, a wiatr przyjemnie rozwiewał kosmyki kasztanowych włosów. Starała się czerpać radość z każdej chwili albowiem była gotowa na to, iż choroba może powtórnie zaatakować jej kruche ciało. Chodziła na regularne badania, ale strach przed ich wynikiem towarzyszył dziewczynie przez cały czas. Czuła się jak tykająca bomba zdolna wybuchnąć w każdej chwili, która niszczy wszystko na swojej drodze. Gdy dowiedziała się o nowotworze miała zaledwie piętnaście lat. Beztroski nastoletni świat legł wtedy w gruzach. Była przerażona tym co działo się z jej ciałem, nie była zdolna nawet się poruszyć ponieważ, ból paraliżował każdą kończynę. Lekarze nie dawali szatynce zbyt dużych szans na przeżycie, uważali że dziewczyna jest zbyt słaba, aby wytrzymać cierpienie związane z leczeniem. Violetta poczuła wtedy nagły przypływ siły żeby pokazać, iż ma w sobie nieprawdopodobną moc by przetrwać. Udało się, przestała krzyczeć oraz obwiniać każdego za to co ją spotkało i odniosła chwilowe zwycięstwo. Dojrzała, zmieniła się oraz nabyła umiejętności przerodzenia swoich łez w dźwięczny śmiech. Doceniała życie bardziej niż kiedykolwiek, cieszyła się z każdego dnia czerpiąc z niego jak najwięcej się da. Ludzie którzy nie znali dziewczyny postrzegali ją jako zupełnie zdrową, miała szczęście bo choroba nie wyrządziła jej żadnych zewnętrznych obrażeń, odcisnęła jednak piętno na życiu już nieodwracalnie. Odmieniła osobowość szatynki - uczyniła z niej samotnego człowieka. Ojciec Violetty stał się nadmiernie nadopiekuńczy, nie dawał swobody córce bo za bardzo bał się o jej stan zdrowia. Po zbyt wczesnym odejściu żony z tego świata jego serce nie udźwignęłoby rozpaczy związanej z utratą kolejnej najbliższej mu osoby. Nie wyraził zgody aby Castillo wróciła do szkoły, od tamtej pory pobierała nauki w domu. Czasami nastolatka czuła się jak w klatce - odcięta od otaczającego świata, ale dostrzegała w oczach najbliższych strach przed tym, że może odejść zbyt wcześnie. Marzenia i muzyka także umiały ukoić smutek z powodu braku normalnego życia. Dźwięki pianina przenosiły ją w idealny świat wykreowany przez wyobraźnie. Bujając w obłokach wyobrażała sobie uczucie, które tak bardzo chciała odnaleźć i poczuć. Tym uczuciem była oczywiście miłość będąca czymś wyjątkowym w istnieniu człowieka, największym skarbem jaki można odnaleźć oraz posiąść na drodze swojego losu. Dziewczyna uważała jednak, iż nie mogłaby dopuścić, aby przyjąć ten dar. Nie chciała narażać kogoś na pogodzenie się z jej śmiercią, która mogła upomnieć się o nią w najmniej oczekiwanym momencie.
Violetta wolnym krokiem weszła do pomieszczenia w którym zawsze panowała cisza i smutek. Czuła, że tym razem może zostać tu na dłużej. Ból w niemal każdej cząstce ciała dawał o sobie znać coraz częściej, z każdym dniem nasilał się bardziej.
- Violu. – Usłyszała ciepły głos wypowiadający jej imię, odwróciła się w kierunku z którego pochodził. Zobaczyła Rite, pielęgniarkę którą mogła nazwać jedyną przyjaciółką.
- Hej. - uśmiechnęła się ciepło do kobiety. – Dużo pracy? Jest może szansa, że znajdziesz dla mnie kilka minut?
- Kochana dla Ciebie zawsze. Dokończę jeszcze papierkową robotę i za pięć minut jestem.
- Dobrze, dziękuje. To ja idę zająć miejsce w kolejce do gabinetu.
Dziewczyna udała się korytarzami, które tak dobrze znała. Szpital mogła nazwać swoim drugim domem, spędzała w nim dość sporo czasu bo musiała być pod częstą obserwacją lekarzy. Z rozmyślań wyrwały ją drzwi, które gwałtownie się otworzyły i z trudem uniknęły kontaktu z twarzą Violetty. Szatynka zachwiała się tracąc równowagę, ale silne ramiona chłopaka wyłaniającego się z pomieszczenia zdołały uchronić ją przed upadkiem. Utonęła w głębi spojrzenia jego zielonych oczu, poczuła się jak księżniczka wybawiona z opresji przez swojego księcia. Ale chwila … Uchroniona przed upadkiem którego sam był sprawcą? Uświadomiła sobie idiotyzm własnej wyobraźni. Wyplątała się jak najszybciej z objęć chłopaka i podniosła dumnie zadzierając przy tym głowę.
- Jak chodzisz idioto! – Wybuchnęła, nie umiała zapanować nad gniewem. Spiorunowała chłopaka wzrokiem. Gdyby spojrzenie umiało zabijać, zielonooki z pewnością leżałby już na zimnej posadzce.
- Nie słyszałaś powiedzenia? Złość piękności szkodzi. – szatyn uniósł ręce w obronnym geście i posłał dziewczynie czarujący uśmiech.
- Ha, ha, ha jakiś Ty zabawny. – odparła z ironią. - Wychowani ludzie w takiej sytuacji przepraszają, kiedy niechcący z własnej głupoty zagrażają życiu niewinnemu człowiekowi.
- Tak więc czekam na przeprosiny.
- Co?! Ja mam Cię przepraszać? To Ty prawie zmasakrowałeś mi twarz drzwiami! Nie mam zamiaru dyskutować z kimś kto nie został przystosowany do życia z ludźmi. – tupnęła nogą jak niezadowolone dziecko i ruszyła przed siebie.
- Hej! Księżniczko! Przepraszam i mam na imię Leon, brzmi ładniej niż idiota. – z ust chłopaka wydobył się cichy śmiech.
Violetta zatrzymała się i już miała odpowiedzieć słowami pełnymi ironii, lecz gdy się odwróciła Leona już nie było. Pokręciła głową i odeszła z miejsca incydentu.
- Co za człowiek. – szepnęła do siebie udając się we wcześniej obranym kierunku.
Kiedy znalazła się pod drzwiami gabinetu zauważyła Rite, usiadła wygodnie na krześle obok.
- Violu, zgubiłaś się po drodze? – obdarowała szatynkę ciepłym uśmiechem.
- Nie, nie tylko ktoś prawie złamał mi nos, powinniście bardziej uważać kogo wpuszczacie do szpitala. – odparła nadal zirytowana. – Bezczelny gbur. – bąknęła zaciskając pięści.
- Skarbie, spokojnie. Nie powinnaś się denerwować. – kobieta położyła rękę na jej ramieniu. – Przecież nie mógł zrobić tego specjalnie.
- Pewnie nie ale i tak jestem wściekła. Co on sobie wyobraża, że niby kim on jest? Co najwyżej zadufanym w sobie narcyzem. Nie będę psuła sobie humoru przez jakiegoś idiotę. – westchnęła.
- A przystojny chociaż był? – trąciła lekko ramie Castillo i zabawnie poruszyła brwiami.
- Co?! –szatynka podskoczyła na krześle. Czy był przystojny? Zapytała siebie w myślach. Mimo tego, iż była wściekła to musiała przyznać był idealny na zewnątrz, lecz bardziej dla niej liczyło się wnętrze człowieka. Wnioskowała z zachowania Leona, iż nie mógł kryć w sobie niczego wyjątkowego. Nawet nie wiedziała jak bardzo się myli. – Chociaż trudno mi to przyznać to był przystojny. – przymknęła powieki. – Zbudowany szatyn, o zielonych oczach z głębią w której można było tonąć. Co ja w ogóle gadam? – otworzyła oczy i schowała twarz w dłonie. - Wkurzył mnie… ale nie mogę zapomnieć jak poczułam się, gdy złapał mnie ratując przed upadkiem.
- Chyba Ci się spodobał. – pielęgniarka puściła jej oczko.
- Niemożliwe. Zostawmy ten temat bo i tak pewnie więcej nie zobaczę Leona.
- Leon? – oczy przyjaciółki się rozświetliły.
- Tak, przynajmniej tak się przedstawił. – wzruszyła ramionami – Znasz go?
- Oczywiście, wspaniały chłopak tylko przykre jest to, że choruje. Przepraszam Cię najmocniej, ale muszę już iść. Praca wzywa, a co do Leona warto żebyś go poznała. Nie jest taki zły za jakiego go bierzesz.
Violetta była zaskoczona, nie podejrzewała, że coś mu dolega. Zewnętrznie wyglądał na zdrowego, zupełnie tak jak ona.
Szatynka musiała udać się na dodatkowe badania, lekarzowi nie podobały się jej częste bóle. Chociaż przygotowywała się na najgorsze to strach nie dawał o sobie zapomnieć. Postanowiła znaleźć Leona i przeprosić go za niepotrzebny wybuch. Zobaczyła go przy wyjściu, ich spojrzenia się zetknęły, a po ciele dziewczyny przeszedł przyjemny dreszcz. Nie dopuszczała do siebie tego, iż chłopak jej się spodobał.
- Złośnica . – Leon posłał rozbrajający uśmiech w stronę nastolatki.
- Ta złośnica ma imię, Violetta. – kąciki ust szatynki również uniosły się do góry. – Chciałam Cię przeprosić, niepotrzebnie się tak uniosłam.
- Już wiesz. – utkwił wzrok w podłodze.
- Ale o czym? Nie rozumiem. – zmarszczyła brwi.
- Nie udawaj, wiesz o co mi chodzi. Wiesz o mojej chorobie inaczej nie przyszłabyś mnie przepraszać. Mam dość litości i tego dobijającego uczucia otaczającego z każdej strony. Smutek w oczach ludzi tylko bardziej Cię dołuje. Jeśli ja potrafiłem nie przyjąć raka jako wyroku to czemu innym jest tak trudno pogodzić się z moim stanem? Przecież to ja jestem chory, nie oni. To mi zostały dwa lata życia, jak nie mniej.
- Doskonale wiem o czym mówisz. Kiedy zachorowałam moje życie już nigdy nie było takie samo, ale staram się myśleć o innych i postawić się w ich sytuacji. Cierpienie oraz śmierć nigdy nie będzie czymś prostym do udźwignięcia dla człowieka nawet jeśli nie dotyczy to bezpośrednio jego. Jeśli chcesz poczuć się normalnie to od teraz będziesz miał mnie, ja chyba z natury umiem być wredna, więc nie będziesz miał taryfy ulgowej – uderzyła go delikatnie w ramie.
- Auuu, a to za co?
- Nie bądź mięczak! Wiem, że nie bolało. – zaśmiali się do siebie.
- Mam pytanie… Jak Tobie udaje się oderwać od całej tej rozpaczy oraz smutku?
- Muzyka. Ona jest lekiem na wszystko. – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
- Umiesz śpiewać?
- Może wielkiego talentu nie mam, ale tak… chyba tak. – Spojrzała na szatyna, była trochę przerażona jego uśmieszkiem wnioskującym jedno, wpadł na jakiś pomysł.
- Świetnie, zabiorę Cię w pewne miejsce. – Splótł niepewnie ich dłonie i nakazał gestem, aby Violetta poszła wraz z nim. – Dość wymagająca publiczność, ale mam nadzieje, iż jej się spodobasz.
Okazało się, że Leon śpiewa na oddziale dziecięcym. Panienka Castillo była pod wrażeniem jego głosu i tego, iż nie tylko jej życie umiała rozświetlić muzyka. Gdy dołączyła swój głos do piosenki, śpiew tej dwójki idealnie się komponował. Nie myślała, że jej śpiew może wywołać tyle uśmiechów. Zatopiła wzrok w spojrzeniu chłopaka, poczuła się jakby wznosiła się do nieba i wcale nie chciała zejść na ziemię.
Od tamtego czasu każdą wolną chwile spędzała w obecności Leona. Między tą dwójką tworzyło się magiczne uczucie, gdy tylko na niebie pojawiało się słońce które budziło ich ze snu, odliczali każdą sekundę do ponownego spotkania. Nawet jeden najmniejszy wzajemny dotyk budził w sercach Violetty oraz Leona przyjemne mrowienie, niepohamowane szczęście ze swojej obecności. Nie potrzebowali słów, aby się porozumieć bo wystarczyło jedno spojrzenie, żeby czytać z siebie jak z otwartej księgi. Nie umieli jednak przyznać się do swoich uczuć. Castillo obawiała się przyjąć dar miłości, który zaoferował jej los.
Szczęście jakie czuła szatynka popsuł jeden dzień. Jedna kartka papieru, która zgnieciona wylądowała w koszu. Serce dziewczyny pochłonęło przerażenie, podjęta przez nią decyzja mogła przekreślić radość z którą budziła się każdego dnia. Wyszła ze szpitala i udała się w miejsce, gdzie wcześniej umówiła się z chłopakiem. Bez słowa zajęła miejsce obok szatyna.
- Violu. – Po ciele nastolatki przeszedł przyjemny dreszcz, gdy usłyszała dźwięk jego głosu. Żałowała, iż już nigdy go nie usłyszy i to z własnej winy.
- Leon, to koniec więcej się nie zobaczymy. – Bała się na niego spojrzeć. Wstała i zapragnęła jak najszybciej odejść bo nie chciała, aby zobaczył łzy, które zaczynały spływać po jej policzkach. Poczuła jednak na swoim nadgarstku delikatny uścisk jego dłoni. Łudziła się, iż pozwoli jej odejść i uniknie przykrej wiadomości. Szatyn nie miał zamiaru zrezygnować ze znajomości.
- Violetta! Spójrz na mnie i powiedz co się dzieje? Twojemu ojcu nie spodobało się, że tak często się spotykamy? Może to Ty masz dość mojej obecności? Wyjaśnij mi to, proszę… – odwrócił ją tak, aby spojrzała na niego. Kiedy dostrzegł jej łzy otarł je kciukiem.
- Nie.. nic z tych rzeczy tylko, tylko… Nieważne, proszę daj mi spokój – wyswobodziła się z uścisku chłopaka i odeszła zostawiając szatyna bez słowa wyjaśnienia. Chciała uciec od swoich uczuć, lecz nie potrafiła. Odwróciła się i pobiegła w jego kierunku zatrzymując się w objęciach Leona. Zaczęła płakać jak mała dziewczynka – Jaa, jaa umieram Leon, jest coraz gorzej! – wychlipała. – Dostałam dzisiaj wyniki… nie są najlepsze, a ból który ogarnia moje ciało staje się coraz gorszy. – pociągnęła nosem.
- Czemu nie chciałaś nic powiedzieć?
- Nie chciałam Cię martwić, myślałam, że jeśli odejdę wcześniej będzie Ci łatwiej.
- To chyba najgłupsze wyjście jakie mogło Ci przyjść do głowy! – zaśmiał się cicho i pocałował ją w czoło. – Pragnę, aby czas jaki Ci został był najpiękniejszym w Twoim życiu, tylko musisz pozwolić mi, żebym mógł to uczynić. – Jego twarz zbliżała się niebezpiecznie blisko ust Violetty, czekał na reakcje dziewczyny potwierdzającą, że pragnie zetknięcia ich warg tak samo jak on. Szatynka przymknęła powieki i również się przybliżyła. Ich wargi zetknęły się w gorącym pocałunku potwierdzającym uczucie jakim siebie darzą.
Violetta nie myślała nawet, że może być jeszcze bardziej szczęśliwsza. Kiedy pozwoliła, aby serce ogarnęła miłość poczuła, jakby każdą komórką ciała zawładnęła euforia łagodząca ból związany z chorobą. Tak jak obiecał chłopak sprawił, że czas jaki został szatynce był najlepszym momentem życia. Już nie potrafili żyć z dala od siebie. Kiedy nastolatka opadła całkowicie z sił i utkwiła w szpitalnym łóżku Leon trwał przy jej boku dzień i noc, nie chciał opuszczać ukochanej ani na minutę.
Nadchodziło jednak to co było nieuniknione… Śmierć. Upominała się ona o drobną szatynkę. Serce dziewczyny pracowało coraz gorzej, interwencje lekarzy były coraz częstsze. Violetta położyła dłoń na kolanie szatyna. Spojrzeli sobie głęboko w oczy.
- Napisałam list. - oznajmiła ochrypłym głosem. – Do Ciebie, przeczytasz go kiedy odejdę?
- Violetto, nigdzie się nie wybierasz! Zostajesz ze mną.
- Nie oszukujmy się, możemy mówić o tym otwarcie, przecież oboje wiemy że jest źle. Przeczytasz?
- Tak, oczywiście… – odpowiedział ze smutkiem i ucałował jej dłoń.
- Znajdziesz go w pamiętniku, leży pod łóżkiem w moim pokoju, a otworzysz go tym – wręczyła mu mały kluczyk – Kocham Cię – dodała głosem pełnym ciepła i zamknęła oczy odpływając w sen.
Po kilku dniach od tamtej rozmowy młoda szatynka odeszła na zawsze. Śmierć omotała ją w swoje sidła zabierając z tego świata. Leon doskonale pamiętał obietnice, którą jej złożył. Odczytał treść listu pozostawionego przez ukochaną dziewczynę.
Mój kochany Leonie,
Mam nadzieje, że nie uznasz miłosnego listu za dość oklepany pomysł. Zawsze marzyłam o osobie, której mogłabym go napisać. Żałuje, że nie dostaliśmy od życia więcej czasu, aby cieszyć się swoją miłością. Pojawiłeś się w moim życiu niespodziewanie, Twoje wkroczenie w mój świat było niezapomniane oraz gwałtowne. Tak gwałtowne jak te drzwi, które prawie oszpeciły moją twarz. Masz szczęście. Bo moja reakcja była szybka i uniknąłeś posiadania dziewczyny ze złamanym nosem . Zgadza się. Nawet po śmierci będę Ci to wypominała (teraz moment aby się zaśmiać). Jednak, kiedy uchroniłeś mnie przed upadkiem po raz pierwszy poczułam jak moje serce na chwile zamiera, aby potem ruszyć z niesamowitym tempem. Ty byłeś osobą którą obdarzyłam niesamowitym uczuciem jakim jest miłość. Skarb…, którego tak bardzo bałam się przyjąć. To także Ty nauczyłeś mnie jaką sztuką jest kochać i być kochanym. Kiedy było mi naprawdę źle śpiewałam z myślą o Tobie i puszczałam wodze fantazji, aby zobaczyć jakby wyglądało nasze życie w przyszłości. Wyobrażałam sobie wspólny dom, małżeństwo oraz dzieci. Nasza ziemska wędrówka, jednak nas nie oszczędziła, marzenia o przyszłym istnieniu przy Twoim boku nie mogły się ziścić. Proszę wykorzystaj czas, który Ci pozostał jak najlepiej. Dla mnie i siebie, dla nas. Wierzę w to, że jeszcze się spotkamy i będziemy mieli szansę na bajkowe zakończenie które brzmi : żyli długo i szczęśliwie. Kocham Cię z całego serca.
Twoja na zawsze,
Violetta
Świetny ale nadal nie wiem czy Leon przeżył xD
OdpowiedzUsuńCudowne :') Aż się popłakałam...
OdpowiedzUsuńJeejku ... popłakałam się ... I nadal płacze. To było Takie wzruszające ... Nie lubie nieszczęśliwych zakonczeń ale ta mnie ujęła !! ..... Ten one shot jest magiczny .. pokazuje nam że w życiu są różne chwile . Szczęśliwe . Samotne,Radosne, ale miłość i to że ktoś nam rozswietla nowy dzien jest niesamowita ^^ .._ gratuluję autorce tego shota ... Napisałaś go niesamowicie jestem wzruszona ^...^ ..
OdpowiedzUsuńUjął mnie on bardzo ..
Pozdrawiam ^^
Genialny naprawdę boziu prawie się popłakałam...
OdpowiedzUsuńWspaniały :3
OdpowiedzUsuńWspaniały OS!
OdpowiedzUsuńNaprawdę mnie zaskoczył
Osobiście nie lubię takich typu OS'ów, ale ten mnie uwiódł
Pozdrawiam
L
Boski!!
OdpowiedzUsuńPopłakałam się na zakończeniu
Szkoda , że smutne zakończenie ale wspaniały One Shot
Kocham to <3
OdpowiedzUsuńPłacze... naprawde łzy spływają po jednym i drugim policzku.
OdpowiedzUsuńLubię takie zakończenia, a jest ich mało. Bardzo mało.
Naprawdę ja chce więcej. .. chcę ryczeć, płakać, łkać.
Do zobaczenia :'( ;*
Jezu, genialny! ♥
OdpowiedzUsuńTen list końcowy, miałam łzy w oczach!
Kocham to :*
Buziaki,
• Rosalie